Przejdź do treści

Błogosławiony Kardynał Stefan Wyszyński

List Episkopatu Polski z okazji beatyfikacji kard. Wyszyńskiego i m. Czackiej

POŁĄCZYŁA ICH ŚWIĘTOŚĆ

List biskupów polskich z okazji beatyfikacji Kard. Stefana Wyszyńskiego i M. Elżbiety Róży Czackiej

Przeżywamy radosną uroczystość beatyfikacji kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Tysiąclecia oraz Matki Elżbiety Czackiej, niewidomej założycielki Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża i Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach. Bóg mógł przez nich dokonać wielkich rzeczy, bo otworzyli się na Jego łaskę i z odwagą podjęli swoje powołanie, służąc innym.

Róża Czacka, późniejsza Matka Elżbieta, urodziła się w Białej Cerkwi – dziś Ukraina – 22 października 1876 r., w znanej arystokratycznej rodzinie. Jej stryj, Włodzimierz, był kardynałem i bliskim współpracownikiem papieży. Róża otrzymała staranne wychowanie i wykształcenie. W wieku 22 lat straciła wzrok. Jej ślepota stała się wielką traumą dla rodziny, która nie umiała przyjąć jej niepełnosprawności. Jak zaakceptować to, na co nie potrafili się zgodzić nawet najbliżsi? Po trzech dniach modlitwy i rozmyślania Róża zrozumiała, że może liczyć tylko na Boga, któremu ufała i na siebie. Na szczęście posłuchała rady doktora Gepnera, który powiedział jej prawdę: Wzrok jest na zawsze stracony, ale zarazem wskazał jej drogę mówiąc, że nikt do tej pory w Polsce nie zajął się niewidomymi. Zrozumiała, że otrzymała wskazówkę na przyszłość. Postanowiła stworzyć instytucję, w której niewidomi będą się kształcić i przygotowywać do samodzielnego życia. Po latach napisała: Tak jak doktor Gepner był moim wielkim dobroczyńcą, tak moim największym szczęściem jest to, że zostałam niewidomą. Cóż by ze mnie było, gdyby nie to kalectwo? Jakie byłoby moje życie, życie bez niego? Jej ślepota stała się skałą, na której Bóg mógł wybudować piękny dom. Nadano mu nazwę: Dzieło Lasek lub też Triuno – na cześć Trójcy Przenajświętszej. A dewizą tego Dzieła było: niewidomy człowiekiem użytecznym. Po raz pierwszy w Polsce podjęto pracę z niewidomymi, a nie tylko dla niewidomych. Matka Czacka chciała, aby przygotowujący się do samodzielnego życia niewidomi zrozumieli, że mogą być szczęśliwi, mimo swojej ślepoty.

To nowe, rewolucyjne odkrycie, które Matka Elżbieta zawdzięczała własnej niesprawności, było elementarnie proste, bo odwoływało się do nauki Krzyża. Zmagając się ze swoim kalectwem i pytając, jak własną biedę przekształcić w źródło pomocy dla innych, żyjących w trudniejszej sytuacji, zrozumiała, że cierpienie może stać się uprzywilejowanym miejscem spotkania z Bogiem i dotarcia do prawdy, którą trudno dostrzec ludziom fizycznie sprawnym i zaaferowanym problemami dnia codziennego. Z pełną jasnością widziała, że najbardziej zbliżamy się do Boga, kiedy jesteśmy blisko człowieka, który cierpi i jest w potrzebie. Podstawowe zadanie polega na tym, aby usłyszeć głos ludzi, których zagłusza cierpienie i zgiełk świata, i stworzyć przestrzeń, w której człowiek znajdzie spokój i miejsce do refleksji, a z czasem też drogę, która prowadzi do Boga. I Laski stały się takim miejscem, gdzie oprócz przygotowania dzieci i młodzieży do samodzielności, znaleźli miejsce poszukujący Boga i sensu życia. Byli to ludzie z różnych środowisk społecznych i politycznych. To dzięki Matce i ks. Korniłowiczowi – ojcu duchowemu Dzieła – mogli się czuć w Laskach, jak w domu. Mogli tam zobaczyć, jak owocuje Ewangelia wcielona w życie i jak wygląda współpraca niewidomych, sióstr, świeckich i księży. Wcielona w życie Ewangelia przygotowuje miejsce, w którym jest możliwe podejmowanie wspólnych zadań, przezwyciężanie niezdrowych ambicji i nieporozumień.

Z takim ewangelicznym Kościołem spotkał się w Laskach ksiądz Stefan Wyszyński i z ogromnym przejęciem pisał o tym do Matki Czackiej: Uderzyło mnie to, że ludzie Matki mają ten jakiś szczególny wzrok. Oni patrzą z pogodnym bohaterstwem. W takie chrześcijaństwo ksiądz Wyszyński wpisał swoje kapłaństwo.

Przyszły prymas urodził się 3 sierpnia 1901 roku w Zuzeli nad Bugiem, na pograniczu Podlasia i Mazowsza. W kraju zniewolonym i prześladowanym, gdyż Polska była jeszcze pod zaborami, małego Stefana – podobnie jak młodą Różę – rodzina nauczyła miłości do Boga, Kościoła, Ojczyzny i Matki Najświętszej. Po wstąpieniu do seminarium duchownego we Włocławku okazało się, że jest chory na ciężkie zapalenie płuc. Choroba postępowała tak szybko, że zarówno on sam, jak i jego przełożeni bali się, że nie dożyje do święceń kapłańskich. Stefan modlił się do Matki Najświętszej, aby wyprosiła mu łaskę święceń i aby mógł odprawić przynajmniej kilka Mszy Świętych. Cierpienie, którego doświadczył w czasie seminarium, nauczyło go, jak sam powie, patrzeć z pokorą na drugiego człowieka.

W czasie studiów seminaryjnych spotkał księdza Władysława Korniłowicza, o którym powiedział, że wywarł on ogromny wpływ na całe jego życie duchowe i kapłańskie. Ta znajomość, która podczas studiów na KUL-u przerodziła się w głęboką przyjaźń, przetrwała aż do śmierci księdza Korniłowicza. Na ukształtowanie osobowości i formacji społecznej księdza Wyszyńskiego duży wpływ mieli także wybitni księża społecznicy: ks. Antoni Szymański – rektor KUL, O. Jacek Woroniecki – wybitny tomista i pedagog oraz ks. Antoni Bogdański – naczelny kapelan harcerstwa. Dlatego nauczanie społeczne Kościoła traktował jako ważną część misji ewangelizacyjnej.

Święcenia kapłańskie otrzymał Wyszyński 3 sierpnia 1924 r. w katedrze włocławskiej. W czasie studiów w Lublinie działał w Stowarzyszeniu Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”. W marcu 1946 r. papież Pius XII mianował księdza Wyszyńskiego biskupem lubelskim, a 12 listopada 1948 r. arcybiskupem gnieźnieńskim i warszawskim, Prymasem Polski. 27 listopada 1952 r. został mianowany kardynałem. Niestety ówczesne władze komunistyczne nie wyraziły zgody na jego wyjazd do Rzymu na konsystorz, na którym miał odebrać kapelusz kardynalski. Mógł to uczynić dopiero 6 maja 1957 roku.

Pierwsze spotkanie księdza Wyszyńskiego z matką Czacką miało miejsce w lipcu 1926 roku w Laskach, gdzie przyjechał na zaproszenie księdza Korniłowicza. Zapoczątkowana wtedy przyjaźń z Dziełem Niewidomych i jego założycielami przetrwała aż do końca dni wielkiego Prymasa. Jego relacje z matką Czacką zacieśniły się szczególnie w czasie okupacji. Po wybuchu wojny ksiądz Wyszyński musiał opuścić Włocławek, gdyż był poszukiwany przez Gestapo. Ukrywał się najpierw u rodziny we Wrociszewie, później w Żułowie i Kozłówce na Lubelszczyźnie. W czerwcu 1942 roku przyjechał do Lasek na miejsce księdza Jana Ziei, jako kapelan sióstr, opiekun niewidomych, a także jako kapelan Armii Krajowej i duszpasterz okolicznej ludności.

O wielkim wpływie, jaki matka Czacka wywarła na jego życie, najlepiej świadczy kazanie, które wygłosił w czasie jej pogrzebu, 19 maja 1961 r. w Laskach: W tej chwili moim obowiązkiem jest stanąć przy tym obfitym źródle wody żywej i z pomocą nieudolnych słów pochwycić przynajmniej odrobinę ożywczych wspomnień z bogatego życia Matki naszej, Matki naszych serc (…), czerpaliśmy z bogatego ducha naszej Matki i duchowości tego u błogosławionego przez Boga miejsca.

Po śmierci Matki ksiądz Prymas często wracał do grobów założycieli Dzieła. Przed wyjazdem do Rzymu na sesje soborowe, przed trudnymi rozmowami z ówczesną władzą komunistyczną, niepostrzeżenie i bez zapowiadania się, chociaż na chwilę przyjeżdżał do Lasek, aby tam się modlić. Co roku, z wyjątkiem uwięzienia czy choroby, po wielkoczwartkowym Mandatum w archikatedrze, jechał do Lasek, by tam razem z niewidomymi, siostrami i świeckimi pracownikami Dzieła trwać na adoracji i napełniać się mocą płynącą z paschalnego krzyża światła i zwycięstwa Chrystusowej miłości, aby potem mieć ją dla każdego.

Wiemy, że o księdzu Prymasie napisano ostatnio wiele. Ukazały się jego przemówienia i kazania, powstały nowe filmy i książki. Najczęściej teksty te mówią o nim jako duszpasterzu, wielkim mężu stanu, patriocie, społeczniku, nawet polityku. Często prymas ukazany jest jako człowiek walki z komunizmem. Ale to, co było jego priorytetem, podobnie jak u Matki Czackiej, to troska i walka o człowieka, o jego wolność, po to, by człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boże, mógł jaśnieć pełnym blaskiem wolności, prawdy, miłości i przebaczenia. Dlatego tak bardzo troszczył się zarówno o wolność jak i świętość Kościoła i o dobro wspólne Ojczyzny, rozumiane jako respektowanie praw każdego Polaka i ułatwianie mu wykonywania obowiązków.

Szczególnie ważny etap w jego życiowej misji rozpoczął się wraz z nominacją na arcybiskupa metropolitę gnieźnieńskiego i warszawskiego oraz prymasa Polski, gdy wziął na siebie odpowiedzialność za dwie archidiecezje i cały Kościół w Polsce. W konfrontacji z totalitarnym systemem komunistycznym z jednej strony wzywał do włączenia się Polaków w odbudowę zrujnowanego przez wojnę kraju, a z drugiej napominał rządzących, by respektowali prawa człowieka. Odznaczał się cnotą męstwa, która ujawniła się zwłaszcza wtedy, gdy – wobec nasilanych prześladowań Kościoła – wypowiedział władzom komunistycznym zdecydowane: „Non possumus”. 25 września 1953 r., po kazaniu w kościele św. Anny został aresztowany. Nie załamał się. W więzieniu powstały dwa największe dzieła: Jasnogórskie Śluby Narodu i Wielka Nowenna przed Tysiącleciem Chrztu Polski.

Kiedy przygotowujemy się do beatyfikacji warto postawić sobie pytanie – skąd czerpał do tego siły? Najpełniej dają na nie odpowiedź jego więzienne zapiski. Całkowicie zjednoczony z Bogiem, nieustannie z Niego czerpał, aby potem dawać innym. Ten zwykły człowiek otwarty na potrzeby innych, był niezwykły swoją wiarą, swoim zaufaniem Bogu i Matce Najświętszej. Był niezwykły swą miłością przebaczającą każdemu, nawet tym, którzy go uwięzili. Mimo doznanych krzywd – jak sam mówił – nie miał wrogów. Z jednej strony prymas bolał, że nie może wypełniać swojej biskupiej posługi, nie może brać czynnego udziału w życiu Kościoła i domagał się swoich praw, z drugiej zaś stwierdza, że przeżywa te trzy lata, jako szczególny dar Boga, który przygotowuje go na późniejszą trudną służbę Kościołowi i Polsce. Ta głęboka wiara w Opatrzność była źródłem jego zaufania człowiekowi. Miał świadomość mocy Bożej w sobie. Mówił: Udzielasz jej nieustannie, gdy idziemy z krzyżem, choć nieraz czujemy się tacy samotni. Ale, gdy zamknę oczy, gdy wsłucham się w poruszenie duszy, czuję Ciebie (…). Wystarczy się zwrócić choć na chwilę ku Tobie, by odnaleźć Ciebie w sobie.

Świętość nie jest luksusem

Kiedy przeglądamy katalog świętych Kościoła katolickiego, zauważamy, że są tam osoby różnych stanów, powołań i zawodów: osoby świeckie, konsekrowane i księża. Gdybyśmy mieli szukać wspólnego mianownika, to można powiedzieć, że potrafili oni rozpoznać wolę Bożą i ją wypełniać w sytuacjach i w czasie, w jakim przyszło im żyć. Tak też było w życiu m. Elżbiety Czackiej i ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego. Oboje dobrze wiedzieli, że Bóg bliski w cierpiącym człowieku i sakramentach Kościoła, to dwa filary wiary, która pomaga rozpoznać wyzwania, jakie niesie powołanie w konkretnym czasie i wydarzeniach. Niewidoma, młoda dziewczyna i młody, chory kleryk. Do tego trudne czasy, w jakich przyszło im żyć – odbudowywania niepodległej ojczyzny, później lata okupacji i coraz bardziej agresywnego komunizmu. Można było się załamać i zwątpić, ale dzięki temu, że potrafili zaufać Ewangelii, każde z nich na swoją miarę umiało podejmować stojące przed nimi zadania, torować nowe drogi i otwierać nowe perspektywy działania w Kościele w Polsce. Uczynili tyle dobra, ponieważ całe życie oddali Bogu i na serio przyjęli słowa św. Pawła: Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia (Flp 4,13).

Każde z nich tę swoją drogę do świętości zawierzyło Matce Najświętszej i chcieli służyć Bogu i człowiekowi tak, jak Maryja. Matka Elżbieta złożyła swój akt ofiarowania Matce Bożej 8 grudnia 1921 roku, mówiąc: Obieram Cię dzisiaj za moją Matkę, Opiekunkę… Zaś ksiądz Prymas, uwięziony w Stoczku Warmińskim, 8 grudnia 1953 r. mówił: Tobie poświęcam ciało i duszę moją (…) wszystko, czym jestem i co posiadam.

Bóg złączył tych dwoje ludzi, tak przecież różnych i przez nich dokonał wielkich rzeczy. Słowa księdza Prymasa: Soli Deo – Samemu Bogu i Matki Elżbiety: Przez krzyż do nieba, jakie nam zostawili, jakże są aktualne i dzisiaj. Pokazali nam drogę. Innej szukać nie trzeba.

Poprzez wyniesienie sług Bożych do chwały ołtarzy poznajemy ich na nowo w tajemnicy świętych obcowania. Niech pomagają nam w odczytywaniu ich prorockich intuicji w podejmowaniu aktualnych wyzwań duszpasterskich Kościoła Chrystusowego w Polsce.

Podpisali:
Kardynałowie, Arcybiskupi i Biskupi
obecni na Sesji Rady Biskupów Diecezjalnych,
Jasna Góra-Częstochowa, 25 sierpnia 2021 r.

Beatyfikacja Sług Bożych kard. Stefana Wyszyńskiego oraz Róży Marii Czackiej odbyła się 12 września 2021 r. w Warszawie.

Stefan Wyszyński urodził się 3 sierpnia 1901 roku w Zuzeli. Wstąpił do seminarium we Włocławku, gdzie w 1924 roku przyjął święcenia prezbiteratu w dniu swoich urodzin. Kontynuował studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, a także w Monachium, Rzymie, Paryżu i w Louvain.  Po powrocie do diecezji prowadził działalność duszpasterską i naukową. W czasie II wojny światowej przebywał w Kozłówce, Żułowie oraz w Laskach pod Warszawą, gdzie pełnił w konspiracji funkcję kapelana Armii Krajowej. W 1946 roku został mianowany biskupem diecezji lubelskiej, zaś w roku 1948 arcybiskupem metropolitą gnieźnieńskim i warszawskim oraz Prymasem Polski. 25 września 1953 roku został uwięziony przez ówczesne władze komunistyczne, które prowadziły jawną walkę z Kościołem. Ponad trzyletni czas internowania w Rywałdzie, Stoczku Warmińskim, Prudniku i Komańczy wydał duchowe owoce w życiu Prymasa: osobiste oddanie się Maryi „w niewolę miłości”, przygotowanie Ślubów Jasnogórskich Narodu Polskiego oraz Wielkiej Nowenny przed Milenium Chrztu Polski. Był jednym z ojców Soboru Watykańskiego II i roztropnie wprowadzał jego decyzje w Kościele polskim. Brał udział w kilku konklawe, w październiku 1978 roku uczestniczył w  wyborze swojego rodaka św. Jana Pawła II, któremu towarzyszył, w następnym roku, w czasie pierwszej pielgrzymki do ojczyzny. Cieszył się wielkim autorytetem duchowym i moralnym w Polsce,  a także w Kościele Powszechnym. Zmarł w opinii świętości, w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, 28 maja 1981 roku i został pochowany w Archikatedrze Warszawskiej. Nazywany jest Prymasem Tysiąclecia.

Zachęcamy też do modlitwy różańcowej w intencji owoców beatyfikacji Sługi Bożego Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Kościele i Ojczyźnie.

W „Zapiskach więziennych” pod datą 25 września 1953 r. (w swego aresztowania) Prymas Tysiąclecia zapisał: Po mszy i kazaniu w Kościele Św. Anny  … udzieliłem błogosławieństwa relikwiami błogosławionego patrona (bł. Władysława). Przy schodach wiodących do mieszkania rektorskiego zatrzymała mnie gromada akademików i „niewiast ewangelicznych”. Prosiłem o modlitwę: „Mówcie różaniec. Znacie obraz Michała Anioła Sąd Ostateczny?  Anioł Boży wyciąga człowieka z przepaści na różańcu. Mówcie za mnie różaniec.”  Tymi słowy pożegnałem dzielną gromadkę.

„ABC Społecznej Krucjaty Miłości” Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego

  1. Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata (siostrę).

  2. Myśl dobrze o wszystkich – nie myśl źle o nikim. Staraj się nawet w najgorszym znaleźć coś dobrego.

  3. Mów zawsze życzliwie o drugich – nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi.

  4. Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj łez. Uspokajaj i okazuj dobroć.

  5. Przebaczaj wszystko wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody.

  6. Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym.

  7. Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem.

  8. Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni, jak Ty korzystasz z pracy drugich.

  9. Włącz się w społeczną pomoc bliźnim. Otwórz się ku ubogim i chorym. Użyczaj ze swego. Staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie.

  10. Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół.

51423605231_f0952b2059_k
51424589135_f30ae8f6ad_k

Kazania Kardynała Wyszyńskiego

I.KAZANIE
Przyrzekamy – pozostać królestwem Twoim i Twojego Syna*

Wzywamy pokornie Twojej pomocy i miłosierdzia w walce o dochowanie wierności Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, Kościołowi świętemu i Jego pasterzom, Ojczyźnie naszej świętej. […] Pomnij, Matko Dziewico, przed obliczem Boga na oddany Tobie Naród, który pragnie nadal pozostać królestwem Twoim pod opieką najlepszego Ojca wszystkich narodów ziemi.

Z Jasnogórskich Ślubów Narodu

WIERNOŚĆ BOGU, KRZYŻOWI, EWANGELII, KOŚCIOŁOWI I JEGO PASTERZOM

1. Wierność Bogu

Wierność Bogu, najmilsze Dzieci, oznacza przede wszystkim wierność Ojcu. Choć my wiemy, że to Pan, że to Władca, że to Król, że to Mocarz, że to Wszechpotęga, a my pyłki Boże, rozproszone w tym życiu z Jego władczej i życiodajnej dłoni, my się czujemy w obliczu tej Potęgi, której nie jesteśmy w stanie ani ogarnąć nawet, my się czujemy tak, jak niemowlę u piersi matczynej, na jej kolanach jak ten drobiazg bezradny, tak i my na łonie Ojca naszego. Czemuż to mamy milczeć o tej wielkiej Potędze, skoro serce nasze rwie się do najlepszego Serca Boga Ojca? Jak bardzo potrzeba nam pamiętać dzisiaj, że Bóg jest Ojcem przede wszystkim, a my pragniemy dochować wierności Bogu, który jest Ojcem. Bo czujemy się dziećmi wobec Ojca naszego i będziemy tak nasze serce usposabiać, byśmy do Ojca naszego przemawiali dziecięcym językiem: Ojcze, Ojcze nasz, Ojcze! Może w tych twardych czasach, w tych czasach, gdy przemawiają do nas językiem artylerii i bomb wszelkiego rodzaju, może światu dzisiaj bardziej potrzeba tego języka dziecięcego, może bardziej potrzeba tego uczucia i odczucia, że jest na niebie Ojciec, aniżeli każdego innego. Zapewne, musimy być w całej prawdzie; Bóg jest Panem, Bóg jest Władcą, ale światu współczesnemu, temu światu sterroryzowanemu, temu światu sponiewieranemu, tej ludzkości przemienionej na pył i błoto przez tyle potęg i mocarstw wojennych, temu światu trzeba uwierzyć w Ojcostwo Boga.

Trzeba się wyzwolić z tego przerażającego wrażenia, jakoby już na świecie nie było żadnej innej mowy, tylko mowa grozy, która przecież już nikogo nie przestrasza, bo my jesteśmy takim pokoleniem, do którego przemawiały wszystkie przerażające moce. Oswojeni jesteśmy z nimi. I nas ani mowa trwożliwa, ani język przerażający, ani groźba, ani kara, ani więzienie, ani nawet wymowa nowych wojen i nowej grozy bomb, to nas wszystko już nic nie wzrusza. Myśmy to już przeżyli i to na nas nie działa. To nas za serce nie weźmie.

Któż nas weźmie za serce? Za serce weźmie tylko Ojciec, najlepszy Ojciec. Nam jest potrzebny Ojciec. I my pragniemy Ojca. My chcemy żyć w imię Ojca. My chcemy wołać: „Ojcze” i chcemy wszędzie widzieć Ojcostwo. Boże Ojcostwo! Każde ojcostwo, które pochodzi z Boga Ojca, czy to na niebie, czy to na ziemi. Właśnie Chrystus to Ojcostwo Boże opowiedział, ukazując się jako najlepszy Syn, wkładając w usta jedyne wołanie, godne człowieka, które by z tej ziemi w modlitwie wzniosło się ku niebu: „Gdy się modlić będziecie, mówcie tak: Ojcze, Ojcze nasz” (Mt 6,9). Już z tym zostaniemy, już to uchwycimy tak, jak upragnionego ptaka, za którym biegaliśmy, i do serca przyciśniemy, i już tej zdobyczy nie pozwolimy sobie wyrwać. Ona już jest nasza! Mamy przy naszej piersi Ojca i pozostaniemy z Ojcem.

Ale wnioski z tego wyciągniemy. Jeśliśmy Ojcowe dzieci, to i oby­czaje nasze, Najmilsi, muszą być dziecięce. Wszyscy musimy zrozumieć, jak bardzo nam potrzeba być dziećmi. Jak bardzo się trzeba stać jako dzieci, abyśmy sobie zasłużyli na to, by kiedyś wejść do królestwa nie­bieskiego. Ale to jeszcze daleka droga. Trzeba przejść przez tę ziemię z uczuciem dziecięcym, trzeba tutaj przeżyć te wszystkie najszlachet­niejsze uczucia, które z nas, dzieci Boże, czynią i kształtują na obraz i po­dobieństwo najlepszego Ojca naszego.

A więc Ojciec! I z tego Ojcostwa wzięli wszyscy na tej ziemi. Wziął Święty Ojciec, wziął ojciec duchowny, ojciec ołtarza, ojciec ambony, ale wziął i ojciec kołyski, ojciec chaty, ojciec izby, ojciec rodziny, ojciec ogni­ska domowego. Ojciec! Obyśmy odczuli, że ta godność ojcowska czy to rzędu du­chowego, czy rzędu przyrodzonego, jest z najlepszego i najwyższego Ojca. Zostańcie na nowo ojcami i Wy, Rodzice katoliccy, i Wy – najmilsi Bracia Kapłani. Poczujcie się Wy, Rodzice kołyski, poczujcie się za przykładem Ojca waszego, który jest w niebie, poczujcie się ojcami, ro­dzicami.

Wy, Kapłani, wyniesieni na wysokie szczyty waszej godności, wy­wyższeni, niejako odosobnieni, czy przy ołtarzu, czy przy ambonie, Wy również poczujcie się przede wszystkim ojcami duchowymi, którym wypadnie pochylić się nad każdym sercem, nad każdą myślą, nad każdą główką, nad każdą męką, nad każdym cierpieniem człowieka współcze­snego. O Wy, dostojni Księża: prałaci, kanonicy, proboszczowie, księża prefekci, księża profesorowie i jakkolwiek Was nominacje czy stopnie wasze służbowe nazwą, pamiętajcie, że od was oczekują przede wszyst­kim i te małe dzieci, i te większe dzieci jednego: byście dla nich byli ojcami. Duchowymi ojcami! I takimi zejdźcie z tej góry do ludu tak, jak Chrystus sprowadził z Taboru uczniów swoich, którym tam tak dobrze było, iż przybytki chcieli budować. A jednak trzeba było zejść do rzeszy i jej mękę leczyć, i jej serca wziąć w swoje dłonie i zaradzić męce i nie­doli człowieka. To wasze zadanie: od stóp najlepszej Matki wrócicie jako ojcowie duchowi.  jako duchowych ojców, którzy wzięli swe ojcostwo z Ojca najlepszego, podobnie jak wy zostaliście ojcami i matkami nie z własnej mocy, ale jedynie z mocy Tego, który w was sprawił i wywołał z nicości nowe życie, nowego człowieka. Gdy mamy być wiernymi Bogu, pamiętajmy i o tym, że ten Ojciec to jest przede wszystkim Miłość. Bóg jest miłością! – Bóg jest miłością i z tego spływa jak gdyby deszcz róż na głowy nasze. Miłość, „a kto w miłości trwa, w Bogu trwa, a Bóg w nim” (1J 4,16). I znowu, najmilsze Dzieci, odczuwamy przedziwnie, że człowiek współczesny, gdy patrzy w twarz drugiego człowieka, to przede wszystkim chce odczuć i zrozumieć jego serce, doznać jego braterskiego uczucia, jego miłości. I myślę, że nie zdołamy uratować świata żadną inną siłą, tylko tą, tą wziętą z nieba, tą wziętą z serca Boga samego i rozmienioną na drobne uczynków miłosnych dnia codziennego.

A Bóg jest miłością! I tylko On! Kto Jemu się kłania, ten z Jego miłości czerpie, by rozdawać miłość. Dochować wierności Bogu, to przede wszystkim dochować wierności Miłości. Przez Boże palce musi spłynąć ku nam ta miłość, którą my rozdrobnimy i rozprowadzimy ku dzieciom Bożym, spragnionym dziś przede wszystkim – miłości. A więc – dochować Bogu wierności. Tak to niewiele powiedziane, dwa słowa, a jak to dużo, jak to nas mobilizuje wokół tej błogosławionej siły, która od razu wprowadza przez dwa słowa „Ojciec” i „Miłość” uspokojenie, taką ciszę, jaka panuje w tej chwili na tym rozległym placu, na którym my z woli Ojca najlepszego zasiewamy rosę pokoju, którą poniesiecie do waszych domów. Zanieście do nich Kapłani, Rodzice dwa słowa – „Ojciec” i „Miłość”.

2. Wierność Krzyżowi

Przyrzekamy dochować wierności Krzyżowi i Ewangelii. A więc Krzyżowi – tak, najmilsze Dzieci – Krzyżowi! Ale Krzyż jest przecież tragedią? Nie! Krzyż jest nadzieją. Krzyż jest zwycięstwem miłości, ofiary i wyrzeczenia się dla innych. Krzyż jest oddaniem siebie, by uratować brata. Krzyż jest otwarciem serca, aby z nim chodzić po tej ziemi w duchu oddania się braciom. Krzyż jest odkupieniem. Krzyż jest wyzwoleniem. Krzyż jest światłością, promieniem. Gdy mamy dochować wierności Krzyżowi w tej ziemi krzyżów, w tej ziemi, która od tysiąca lat raduje się krzyżem, to pamiętajmy o tym, że jednak ostatecznie wszystko w życiu naszym sprowadza się do krzyża. Nie można wypełnić obowiązków na tej ziemi bez krzyża, bez cierpienia. Czyż przyjdzie na ten świat jakiekolwiek dziecię bez męki matki? To jest jej krzyż. A jednak gdy minie, raduje się, nie pamiętając już ucisku dla radości, że człowiek się na świat narodził (por. J 16,21). Gdy zginasz twoje dłonie w ciężkiej pracy, którą się wpierasz w serce matki – ziemi i rozrywasz jej łono, aby ziarno wrzucić, to i ramiona twoje, i zda się, ta ziemia cała w męce jakiejś boleje, czekając wyzwolenia synów Bożych. Ale gdy tę samą ziemię później rani delikatny, wzrastający ku słońcu znak życia, gdy się runem pokryje, ziemia nie pamięta męki orki dla radości, że nowy kłos żywić będzie ludzi. Gdy bijesz młotem rozpalone łono żelastwa, to ono zda się Ci płakać łzą skry ognistej, ale gdy wystygnie jego męka, już nie pamięta nikt utrudzenia, bo oto nowe narzędzie pracy powstało, które ludzi łączy, które życie ułatwia.

Gdy się wpierasz w łono matki-ziemi straszliwym świdrem górnika, aby wydobyć ten skarb czarny, zda Ci się, że to tylko męka i krzyż. Ale gdy się potem tysiące zmarzniętych dzieci ogrzewa, gdy się strawę gotuje, gdy chorzy się skupiają przy ognisku, gdy cała rodzina doznaje błogosławieństwa ciepła, wśród mrozu trzaskającego, któż pamięta na swój trud, gdy widzi się tyle radości z owoców pracy?

Nie masz najmilsze Dzieci, radości bez krzyża na tej ziemi, bez męki, bez trudu, bez cierpienia. Wszędzie, gdzie na drodze krzyża staje przykazanie Boże, wszędzie może być męka. Ciężko jest być wiernym Bożym przykazaniom, ale wierność jest nagradzana bardzo rychło wielką radością. Zachowane przykazanie krzyż zmienia w radość, a pogwałcone przykazanie mnoży krzyże, mnoży mękę.

Chcielibyśmy być wierni Chrystusowi i przejść przez życie łatwo? Chcielibyśmy, drodzy Małżonkowie, łatwizny w rodzinie, chcielibyśmy wszelkich radości ze współżycia rodzinnego bez cierpienia, które wyzwala i uszlachetnia nas?

A więc – wierność Krzyżowi i Ewangelii! Przyrzekaliśmy ją! Naszą wierność Krzyżowi, Najmilsi, pokażemy nie tylko w tym, że odnowimy naszą cześć dla znaku Krzyża świętego: i tego, który czynimy na sobie i tego, który umieszczamy na honorowych miejscach naszych domów, na przydrożach i we wszystkich miejscach pracy i poświęcenia; ale też i przez to, że w naszym codziennym życiu świadomi będziemy, że bez krzyża w pracy kapłańskiej, bez krzyża, bez męki, bez wyrzeczenia się dwojga rodziców, bez trudu człowieka pracującego w warsztacie, w szkole, na roli czy gdziekolwiek, nie powstanie nic błogosławionego.

A tu właśnie tak bardzo nam pomagają Boże przykazania, gdzie wola Boża niekiedy krzyżuje się z wolą człowieka. Musi zwyciężyć wola Boża, by smutek i męka w radość się zamieniły. A jak to czynić trzeba, to pokazał nam Chrystus. Czytajcie Ewangelię! Mądrości Krzyża, najmilsze Dzieci, nauczymy się czytając Ewangelię.

3. Wierność Ewangelii

Gdy z kolei przyrzekamy wierność Ewangelii, to przyrzekamy wierność obyczajowi, nauce, prawdzie, którą Kościół święty z Ewangelii bierze i nam głosi. Naród, który dochowuje wierności Ewangelii, musi być narodem wiernym rodzinie. Nie może być wśród nas rodzin rozbitych. Pamiętajcie, Ojcowie: ilekroć opuszczacie swoje małżonki, jesteście niewierni Ewangelii! Pamiętajcie, Ojcowie: ilekroć Wy zapominacie o swoich obowiązkach głowy rodziny, która ma być zawsze trzeźwa, gdy Wy zatracacie tę trzeźwość codziennego życia, już nie jesteście wierni Ewangelii. Pamiętajcie, Dziewczęta: naśladując ślepo dzisiejszą nieskromną modę – już nie jesteście wierne Ewangelii. A tak niestety bywa, że te straszliwe schorzenia, zwłaszcza pijaństwo i nietrzeźwość, zwłaszcza niewierność małżeńska, zwłaszcza rozwiązłość propagowana jest w ogromnej ilości pism, których bez obrzydzenia do ręki nawet wziąć nie można, a jednak to wszystko dzisiaj taki popyt znajduje.

Gdy się Narodu nie dało zniszczyć przez błędne doktryny, to może się go da rozłożyć przez demoralizację. Czuwajcie nad tym, bo to jest wielkie niebezpieczeństwo. Nie możemy przykładać ręki do tego, co nasz byt narodowy w nicość może pogrążyć, co nas może rozłożyć, zdemoralizować i zniszczyć. Tu idzie o być albo nie być Narodu.

4. Wierność Kościołowi i jego pasterzom

Jeszcze jedno ślubowaliśmy – wierność Kościołowi i jego pasterzom. Że wam nie trzeba tego przypominać, to dowód, że stoicie murem przy biskupach i kapłanach w Polsce.

To prawda! Jesteśmy wam, Najmilsi, wdzięczni za to, że Wy macie pełne zaufanie do Kościoła. Ale bądźcie konsekwentni do końca. Ufajcie nie tylko biskupom i kapłanom, ale i nauce ich. Pamiętajcie o tym, co powiedział Chrystus o nas: „Kto was słucha, Mnie słucha, kto wami gardzi, Mną gardzi, a kto Mną gardzi, gardzi tym, który Mnie posłał, Ojcem” (por. Łk 10,16). Niestety, Najmilsi, że nas słuchacie, my to wiemy, tylko nie zawsze nas wysłuchujecie. Bo nie byłoby tyle społecznych klęsk, nie byłoby takiej męki, nie byłoby takiego bólu, takich chorób społecznych, gdybyście do końca wysłuchali nauki Krzyża i Ewangelii.

„Trzeźwymi bądźcie i czuwajcie” (1 P 5,8) i nie dajcie się zwieść, najmilsze Dzieci.
Nie dajcie się zwieść, by pokój, zgoda, miłość i zaufanie, które nas łączą, jeszcze bardziej się między nami umacniały. Amen

Jasna Góra, 26 sierpnia 1957

Teksty zaczerpnięto z „Królowo Polski przyrzekamy”. Wydawnictwo im. Stefana Wyszyńskiego, „Soli Deo”, Warszawa 2006.

II. KAZANIE

Słowo kard. Stefana Wyszyńskiego, prymasa Polski, wygłoszone z okazji konsekracji kościoła Opatrzności Bożej

Księże Biskupie – przewodniczący Liturgii Ołtarza, Drodzy Kapłani, Umiłowany Księże Proboszczu, Drodzy jego Współpracownicy, Drogi Ludu Boży!

Pamiętam chwilę, gdy kładliśmy kamień węgielny pod tę świątynię. Postanowiliśmy wtedy, że będzie ona nosiła miano “Opatrzności Bożej”. Pragnąłbym dzisiaj usprawiedliwić zmianę, której wtedy dokonaliśmy, a która dzisiaj urzeczywistnia się w akcie konsekracji świątyni ofiarowanej przez Wspólnotę parafialną Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu.

Niespełnione Śluby Narodu

Dlaczego kościół ten ma być pod wezwaniem Opatrzności Bożej? Wyjaśniając, pragnąłbym przypomnieć najpierw zdarzenie sprzed blisko dwustu lat. Oto na zakończenie Sejmu Czteroletniego w dniu 3 maja 1791, Naród podjął postanowienie wybudowania w Stolicy świątyni, jako wotum wdzięczności za przywrócony ład i pokój w Ojczyźnie, za budzącą się nadzieję na lepsze życie… Przyrzeczenie to jednak nie zostało wykonane.

Pragnąłbym przypomnieć znamienny tekst uchwały Sejmu w tej sprawie. Sejm Czteroletni, jak wiemy z historii, był zapowiedzią nadziei na lepszą przyszłość na zachowanie wolności, pomimo dokonanego już pierwszego rozbioru ogromnego terytorium Polski, liczącej przed pierwszym rozbiorem przeszło milion trzysta tysięcy kilometrów kwadratowych, a więc cztery razy więcej niż Polska dzisiejsza. Po obradach Sejmu Czteroletniego wstąpiła w serca Polaków nadzieja, że jednak Naród umie się rządzić, że sobie poradzi i zachowa samodzielność. Pamiętamy, że w tym czasie w całej niemal Europie nie było państwa, w którym panowałby spokój i ład. Wszędzie był zamęt i nieład rodzącego się nowego życia i nowych form ustrojowych. Tym zmianom i zamętowi podlegała również i nasza Ojczyzna. Lecz położenie jej było gorsze: miała bowiem na granicy swoich terytoriów mocarstwa nieprzyjazne naszej niezależności i wolności. Zmobilizowane siły Narodu okazały wtedy zdolność Polski do życia i samoistnienia. Dały temu wyraz w bardzo nowoczesnej Konstytucji i reformie szkolnictwa, przeprowadzonej przez słynną Komisję Edukacji Narodowej, pierwsze Ministerstwo Szkolnictwa w Europie.

Takich znaków ku lepszemu było więcej. Naród miał więc prawo do życia, do istnienia, do samodzielności i wolności. Niestety, drogi dziejowe poprowadziły nas innymi szlakami.

Pozwólcie, że przytoczę tutaj Deklarację Stanów Zgromadzonych chwaloną po przyjęciu Ustawy Rządowej w dniu 3 maja 1791 roku. Czytamy w niej co następuje:

            “…Wyznaczenie nabożeństwa w jednym dniu po wszystkich w całym kraju kościołach, to jest dnia 8 miesiąca maja roku bieżącego, na podziękowanie Bogu za zdarzoną chwilę pomyślną wydobycia Polski spod przemocy obcej i nieładu domowego, za przywrócenie rządu, który najskuteczniej wolność naszą prawdziwą i całość Polski zabezpieczyć może, za postawienie tym sposobem Ojczyzny naszej na stopniu, mogącym prawdziwą w oczach Europy zyskać jej konsyderację, przewielebnym biskupom zalecamy, naznaczając dzień świętego Stanisława, Biskupa Męczennika, patrona Korony Polskiej, za uroczysty w roku, który my i potomkowie nasi obchodzić będziemy, za dzień poświęcony Najwyższej Opatrzności, po którym Ojczyzna śmiało i bezpiecznie, po tylu nieszczęściach odetchnąć może. Chcemy oraz, aby duchowieństwo tak świeckie jako i zakonne, w naukach chrześcijańskich, które prawowiernemu winne ludowi, nie przestawało zachęcać wszystkich do podobnych Bogu dziękczynień; aby zaś potomne wieki tym silniej czuć mogły, iż dzieło tak pożądane, mimo największych trudności i przeszkody za pomocą Najwyższego losami narodów Rządcy do skutku przywodząc, nie utraciliśmy tej szczęśliwej dla ocalenia narodu pory, uchwalamy, aby na tę pamiątkę kościół ex voto wszystkich stanów był wystawiony; Najwyższej Opatrzności poświęcony…”

            Tyle mówi deklaracja Stanów Zgromadzonych na Sejmie w dniu 3 maja 1791 roku. Wyznaczono też na rok następny położenie kamienia węgielnego pod nowy kościół, co miało mieć miejsce w Ujazdowie. Już wtedy zaczęto kłaść pierwsze zręby pod budowę kościoła. W rok później, gdy wyznaczono czas na “dopełnienie wotum założenia kościoła Opatrzności Boskiej” na Sejmie, który odbywał się w kościele Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, postanowiono:

            “My król, wraz z sejmującymi stanami… na dniu rzeczonym 3 maja przeznaczamy, w którym to dniu chcąc najpowinniejsze Bogu Zastępów złożyć podziękowanie, za wydźwignienie z ucisku i nieszczęść narodu polskiego i postanowienie w stopniu niepodległości, przyrzeczone wotum dopełniamy, przez założenie pierwszego kamienia na kościół Najwyższej Opatrzności. Do której to uroczystości miejsce dogodne przeznaczamy, a wielmożni marszałkowie narodowi potrzebny obrządek przepiszą.” (17.3.1792)

Wyjątki tych tekstów cytuję z Volumina Legum tom IX (wyd. rok 1971-1972). Niestety, Najmilsi jak wiemy, nie doszło wtedy do wybudowania kościoła Opatrzności. Historyczne przyczyny są znane. Jakby zapowiedzią przyszłej doli Narodu była straszliwa burza, która zerwała się, gdy król i wszystkie stany, po zakończeniu Sejmu w kościele Świętego Krzyża, pieszo podążał do Ujazdowa, dzisiejszego Ogrodu Botanicznego, aby złożyć tam kamień węgielny. Ogromna ulewa towarzyszyła im w całej drodze. Jednak król nie ustąpił i cały Sejm, wszyscy wytrwale i spokojnie podążali na miejsce ceremonii, chociaż ulice Stolicy zalewane były potokami deszczu i zasypywane kurzawą piasku. I kamień węgielny został położony. Był to rok 1792.

Wiemy, co było dalej. Na Polskę zwaliły się wielkie niedole. Powstaje pytanie, dlaczego? Dlaczego, pomimo tak wspaniałego aktu, pomimo dobrej woli i żywej wiary ówczesnego Sejmu, króla i zgromadzonych stanów nie doszło wtedy do wybudowania świątyni? Dlaczego na Polskę spadły nowe nieszczęścia, które sprawiły, że o budowie świątyni Opatrzności w Warszawie zaczął myśleć dopiero Sejm Konstytucyjny w roku 1921?

Jak wiemy, wtedy również przyrzeczone wotum nie zostało wykonane. Może dlatego, że Dobry Bóg oczekiwał nie tylko ślubów Narodu, ale jego duchowego przeobrażenia, przepracowania jego moralności. Lecz łatwe to nie było.

Wiemy jak trudne były czasy Księstwa Warszawskiego, jak zmagano się, aby utrzymać przynajmniej odrobinę wolności . Jak bardzo zabiegał o to książę Józef Poniatowski, któremu Warszawa postawiła pomnik i słusznie, ponieważ był on jedynym reprezentantem narodowej woli niepodległości.

Ale Bóg nieraz mówi do nas: Zostaw twój dar, który składasz przy ołtarzu, a idź i na przód pojednaj się z bratem twoim. A gdy pojednasz się z bratem twoim, wtedy wrócisz i dar twój ofiarujesz. – Sejm Czteroletni złożył Bogu wotum, ale w Narodzie nadal istniały nieporozumienia, kłótnie, spory i walki. Frakcje polityczne zwalczały się wzajemnie, niektóre z nich uprawiały zdradę z ościennymi mocarstwami na szkodę Ojczyzny; w życiu narodowym i rodzinnym szerzyła się rozwiązłość i przekupstwo. Pomimo że Naród podrywał się – przez swoje śluby – do innego, lepszego, bardziej religijnego, bardziej chrześcijańskiego życia, nadal jednak brały górę nasze wady narodowe. Trzeba więc było – możemy przypuszczać – strasznych lat upokorzeń Narodu i potrójnej niewoli, aby doszło wreszcie do zrozumienia, do świadomości, jak wielka na wszystkich spoczywa odpowiedzialność za Naród i jego kulturę, za Kościół, Ewangelię i Krzyż, za styl chrześcijański w rodzinach, za poszanowanie więzi małżeńskiej, za przezwyciężanie zła i grzechu, które wtrącały Naród w większą jeszcze niewolę, aniżeli polityczna. Trzeba więc było poczekać.

Gdy w roku 1921, po uchwale Sejmu Konstytucyjnego, postanowiono ślub wybudowania świątyni Opatrzności Boskiej w Warszawie, Sejm Konstytucyjny wyznaczył nawet pewne sumy na ten cel. Powstał Komitet budowlany pod zwierzchnictwem Kardynała Aleksandra Kakowskiego oraz specjalna federacja wypełnienia ślubów Narodu, wszystko to było nawiązaniem do dobrej woli Narodu, który po Sejmie Czteroletnim chciał okazać Bogu swą wdzięczność.

Trudno się bawić w dociekania historiozoficzne, ale może i wtedy za mało jeszcze było cierpień i trudów. Starsi pamiętają, jak długo szukano miejsca na budowę świątyni Opatrzności w Warszawie; właściwie nie było tego miejsca. Przewidziano Plac Mokotowski. Wybitny profesor Bohdan Pniewski opracował jeszcze jeden projekt budowy świątyni Opatrzności Bożej, projekt wspaniały, bardzo kosztowny, ale iście pomnikowy. I ten projekt nie został urzeczywistniony. Nie było miejsca, nie było pieniędzy.

Później przyszły czasy męczeńskie dla Stolicy. Legła w gruzach. I wówczas zrobiło się dużo miejsca. Ale Naród był biedny, zniszczony, trzeba było myśleć o innych sprawach, pierwszej potrzeby. I znowu budowa świątyni Opatrzności stanęła na ostatnim planie.

W takiej sytuacji my, spadkobiercy woli Narodu, który nie zdołał wypełnić ślubów dwóch Sejmów, postanowiliśmy, chociaż w tej formie – może ktoś powiedzieć: zastępczej – wypełnić śluby Sejmu Czteroletniego i pierwszego Sejmu Konstytucyjnego Polski, zwołanego po odzyskaniu niepodległości.

Powiadam: może to jest forma zastępcza. Ale gdy w tej chwili mówię do Was, Dzieci Boże, przypomina mi się zdarzenie, które miało miejsce w Świątyni Jerozolimskiej. Jezus obserwował ludzi, jak przychodząc do świątyni wrzucali do skarbony datki. Zasobni składali dużo, biedni składali mało. Przyszła też ubożuchna wdowa i do skarbony wrzuciła dwa pieniążki. Ale właśnie ona – powiedział Jezus – dała więcej – więcej aniżeli bogacze, którzy składali z tego co im zbywało. Ona zaś ofiarowała wszystko z całej swojej majętności, jaką posiadała i nie szczędziła nawet tego, co było może ostatnim grosikiem na utrzymanie rodziny. Chrystus ocenia wartość ofiary inaczej niż ludzie. Miarę jej wielkości czerpie z wnętrza człowieka, bo Bóg zna ludzkie serce i wie, co w nim jest. Dlatego Chrystus przyglądając się tym ludziom uznał, że biedna wdowa dała więcej aniżeli wszyscy bogacze.

Nasze wotum – “ groszem wdowim”

Zdarzenie ze Świątyni Jerozolimskiej ogromnie przemawia mi do serca w tej chwili, gdy dziś – jako Naród – po dwustu latach pragniemy wypełnić śluby naszych praojców i z tego, co dzisiaj mamy, z naszej powojennej niedoli, chcemy wypełnić Bogu wotum. Naród zniszczony, Naród, który musiał odbudować Stolicę i inne miasta, obecnie z tego co prawdziwie jest “wdowim groszem”, buduje świątynie tu, w Stolicy, i w całej Polsce, zwłaszcza w ostatnim dziesiątku lat, gdy Kościół wywalczył sobie wolność budowania świątyń. Ostatnie lata są znamienne – na terenie bowiem samej Warszawy buduje się kilkanaście kościołów, zgodnie z rosnącą potrzebą mieszkańców Stolicy. I teraz pieniądze, choć z trudem, jakoś się znajdują i miejsca na budowę świątyń nie brak. Ale naprawdę dzisiaj Naród buduje z ofiar, z “wdowich groszy”. I ta świątynia została wybudowana z “wdowich groszy”. Stąd wydaje mi się, że jest to ofiara wiele milsza Bogu, aniżeli to, co zamierzano zrobić po Sejmie Czteroletnim czy też po Sejmie Konstytucyjnym sprzed pięćdziesięciu  kilku lat.

 W swoich rozważaniach doszedłem do wniosku, że Bóg przyjmuje zamiast niespełnionych ślubów Narodu naszą zastępczą ofiarę tej świątyni, budowanej z niezwykłym trudem, z ogromnym poświęceniem, z wytrwałością, cierpliwością, z bohaterskim zaparciem się siebie. Jest ona nie tylko budynkiem sakralnym, jest świadectwem wiary wobec świata, wobec Narodu i Stolicy. Naród polski chce pozostać Chrystusowy i wszystko czyni, aby dochować wierności Bogu, Krzyżowi, Ewangelii, Kościołowi i jego pasterzom.

Można by powiedzieć, że chociaż i dziś nie jesteśmy wolni od wad, od złych skłonności i grzechów, to jednak “droga krzyżowa”, przez którą Naród nasz przeszedł, zwłaszcza w ostatniej okupacji, “droga krzyżowa” obrony życia religijnego w kościele współcześnie, w jakimś stopniu nas oczyściła. Mamy przekonanie, że nasza dzisiejsza ofiara, chociaż jest “wdowim groszem” w porównaniu z tym, co można było wybudować po Sejmie Czteroletnim, czy też po Sejmie Konstytucyjnym w 1921 roku, z pewnością jest miła Bogu. Rodzi się bowiem z wielkiego trudu i cierpienia całego Narodu. Nie Sejm Czteroletni, który wyznaczył znaczne pomoce na wybudowanie świątyni Najwyższej Opatrzności, nie dotacje, które były przewidziane w uchwale Sejmu Konstytucyjnego z 1921 roku, ale ofiary wydobyte z naszych cierpień, mąk i doświadczeń , z naszej walki o Chrystusa, o Królestwo Boże w naszej Ojczyźnie, przyczyniły się do wzniesienia tego kościoła. My wiemy, że dziejów Narodu – tak jak nam powiedział Ojciec święty Jan Paweł II – nie można sobie wyobrazić bez Chrystusa, bez Jego Krzyża, Ewangelii i Kościoła.

To jest ofiara oczyszczająca. W tym trudzie braliśmy udział wszyscy: kapłani, architekci, inżynierowie, pracownicy wszelkich rodzajów rzemiosł i specjalności, wasz duszpasterz niezmordowany ksiądz Romuald i ja, wasz biskup. Wszyscy przeszliśmy przez oczyszczającą krzyżową drogę.

Pamiętam lutowy dzień, gdy w baraku kaplicznym przy otwartych oknach odprawiałem Mszę Świętą. Widzę dziś jeszcze ojców, którzy stali na śniegu, osłaniając swoje małe dzieciny. Zwróciłem się wtedy do nich z prośbą: Proszę nakryjcie głowy, bo się przeziębicie! I chociaż na pewno chcieli usłuchać, jednakże pozostali w postawie ofiary, bo sprawowała się Najświętsza Ofiara Chrystusa. Pamiętam chwile, gdy tu przyszedłem w dniach trudnych, gdy nawet barak, który służył wam przez wiele lat był zagrożony. Powiedziałem wtedy: jeżeli ten skromny ośrodek służby Bożej ludowi Bożemu będzie zniszczony, wydam wtedy zarządzenie, aby można było przechowywać Najświętszy Sakrament w domach rodzinnych. Sprawdzali potem politycy, czy Prymas może takie zarządzenie wydać. Biskup Choromański odpowiedział im: Prymas wszystko może. Może więc i to zrobić. – I na pewno bym tak postąpił.

Ale niebezpieczeństwo na chwilę odpłynęło. Nie odpłynęło na stałe, bo później przyszły najbardziej bolesne doświadczenia dla rodziny parafialnej, a mogłoby ich nie być. Były zbędne, jak zresztą wiele innych doświadczeń, przez które Kościół w Polsce przechodził. Może jednak dla oczyszczenia naszych serc, dla ściślejszego związania się z Chrystusem i Jego Kościołem, były potrzebne.

Pamiętam chwilę, która mnie wzruszyła do łez, gdy przyszedłem kiedyś do mieszkania waszego duszpasterza księdza Romualda. Pytam: Jak ksiądz tu żyje, jak ksiądz tu mieszka? – Spał przy ścianie, za którą był chodnik uliczny i setki ludzi przechodziło tam nieustannie. Jego łóżko znajdowało się poniżej jednego piętra od poziomu ulicy. Pytam: Jak ksiądz po codziennym trudzie, może tu spać? – Odpowiedzią tego wspaniałego kapłana, o którym nie mogę mówić bez wzruszenia, był tylko uśmiech i nic więcej. To była ofiara oczyszczająca kapłanów i ludu Bożego. Po takiej odpowiedzi nie łatwo było mi spać na Miodowej. Ale może tego rodzaju ofiara była potrzebna Bogu także ode mnie, abym był przekonany, że kapłani Stolicy gotowi są podzielać wszystkie niedole ludu Bożego, byleby tylko mu służyć. Gdy dziś w Warszawie buduje się kilkanaście świątyń, gdy odwiedzam wznoszące się nowe obiekty, gdy widzę na rusztowaniach kapłanów w ubiorach murarzy, jak sami uczą dziewczęta i chłopców zbrojenia – to wiem, że wszystko to jest drogą krzyżową, drogą oczyszczającą.

Byłem kiedyś w Sulejówku w dolnym kościele, gdzie kilkanaście dziewcząt pod kierunkiem nie zamordowanego księdza proboszcza, zbroiło bele żelbetowe. Podskoczyły do mnie: Proszę księdza Prymasa, my też coś robimy! My też umiemy zbroić! – Skąd wy to umiecie? – Ksiądz nas nauczył. – A skąd ksiądz to umie? – Potrzeba go skłoniła do tego, że się nauczył.

Przyjechałem kiedyś na inna budowę. Szukam księdza, nie ma go. Gdzie ksiądz? – A tam, na rusztowaniach! Za chwilę schodzi ktoś w murarskim kombinezonie: To ja jestem – Takich kapłanów ma Stolica! I takich kapłanów może biskup Warszawy dać na służbę Wam, Dzieci Boże!

Droga oczyszczająca… Przez tę samą drogę oczyszczającą przeszliście i Wy, Drodzy Parafianie!  Czas przed rozpoczęciem budowy i sama budowa, to okres nieustannego niepokoju i lęku: czy praca będzie prowadzona, czy też zostanie przerwana? Wszyscy żyliśmy w lęku. Ksiądz i jego współpracownicy, architekci i inżynierowie, majstrowie, murarze, cieśle i pracownicy budowlani. Widocznie męka i niepokój też były konieczne bo potęgowały modlitwę i waszą gotowość do czynnej współpracy i ofiarności.

Nasza ofiara przyjęta

Tak odmieniła się Warszawa. Myślę, że gdyby za czasów króla Stanisława Augusta, który kładł kamień węgielny w Ogrodzie Botanicznym pod pierwszy kościół, kamień poświęcony przez Prymasa Michała Poniatowskiego, gdyby wtedy kościół Opatrzności Bożej został wybudowany, inaczej to wszystko wyglądało… Wykonanie ślubu Sejmu Czteroletniego opóźniło się prawie o dwieście lat, ale jakże inna jest ta ofiara! “Grosz wdowi” waszego trudu, cierpienia i męki,  z pewnością miły jest Bogu. I wszystkich nas wewnętrznie oczyścił Dobry Bóg, który patrzy w serca ludzkie i zna je dogłębnie; jednakże inaczej dzisiaj widzi je i ocenia! Jak u was, tak na wielu budowach świątyń warszawskich, kapłani mówią mi, że nieraz przyjdzie tylu parafian gotowych do bezinteresownej pracy iż nawet nie są w stanie wszystkich ich zatrudnić. Tak Warszawa odpowiada na apel Kościoła! Zasłużyła sobie na szczególne wyróżnienie i aprobatę Ojca świętego Jana Pawła II, który na placu Zwycięstwa pod krzyżem przyozdobionym obrazem Matki Najświętszej, mówił: “Człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa (…) i dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi”.

Oto, Drodzy moi, może zbyt historiozoficzna, niewystarczająca i nie przekonywująca odpowiedź na pytanie: dlaczego Sejm Czteroletni nie wypełnił wotum budowy świątyni Najwyższej Opatrzności? Dlaczego Sejm Konstytucyjny w 1921 roku nie zdołał tego dokonać? Dlaczego nie wzniesiono potężnej świątyni zaprojektowanej na Placu Mokotowskim? I dlaczego dopiero dzisiaj ta świątynia Najwyższej Opatrzności będzie poświęcona w akcie konsekracji.

Wasz “grosz wdowi” został przyjęty. I nie powie do was Bóg: Zostaw swój dar przy ołtarzu, idź i naprzód pojednaj się ze twoim bratem, a później przyjdziesz i dar swój złożysz. Bóg przyjmuje Wasze wotum, wasz dar, który składacie jako swój “wdowi grosz” pracy, trudu, poświęcenia, niepokoju i męstwa w wyznaniu. Wasza odwaga chrześcijańska jest też wyznaniem wiary przed Stolicą, przed Polską i całym światem.

 Przystępujemy w tej chwili, Najmilsi, z wdzięczności wobec Opatrzności Bożej, do konsekracji świątyni, która jako wotum waszych ser, waszego duszpasterza księdza Kanonika Romualda, jego współpracowników kapłanów i nas wszystkich, Bóg z wdzięcznością przyjmuje. Jeszcze wcześniej, przed poświęceniem kościoła, przysłaliśmy wam zabytkowy obraz Matki Bożej został umieszczony w kaplicy. Maryja niejako pierwsza przygotowała miejsce swojemu Synowi. Przyszła Was nawiedzić jako Zwiastunka, że tym razem Dobry Bóg pozwolił Stolicy chociaż w wymiarach “grosza wdowiego” wypełnić śluby praojców. Niech świątynia ta służy waszej wierze, miłości, waszym rodzinom, młodzieży i dziatwie, wszystkim, którzy będą tutaj szukać miłości Bożej i wzmocnienia na drodze do Ojca niebieskiego.

51424366719_c852a7a10b_k
51422858912_705e2cc578_k
Skip to content